Czy pracę "daje" ten kto pracuje, czy ten kto zatrudnia? Zmiana znaczenia słów zmienia sposób postrzegania rzeczywistości. Także podświadomość.

 

Pierwszym, który to powiedział był Piotr Ikonowicz. W każdym razie to od niego usłyszałem to po raz pierwszy, co piszę na wypadek, gdyby i on to skądś wziął. Chodzi o określenie: pracodawca.

Zdaniem Ikonowicza, termin ten wypacza, wręcz fałszuje rzeczywistość. Pracodawca bowiem, w potocznym rozumieniu tego słowa oznacza tego (bez znaczenia czy to firma, konsorcjum, osoba prywatna, itp.), kto zatrudnia; po drugie stronie jest pracobiorca, czyli pracownik. Tymczasem to pracownik pracuje, a więc daje pracę, a właściwie sprzedaje ją; w każdym razie powinien mieć za nią zapłacone, co zapisane jest nawet w Ewangelii: godzien jest robotnik zapłaty swojej.

Trudno odmówić racji Ikonowiczowi tylko dlatego, że jest lewicowcem. Lewicowcem z przekonania, a nie dla koniunktury, co jest zjawiskiem w polityce rzadkim. Drugim takim jest Ryszard Bugaj na lewicy a Korwin-Mikke, Stanisław Michalkiewicz na prawicy. Może jeszcze ktoś, choć akurat inne nazwiska nie przychodzą mi w tej chwili na myśl. Ale może się mylę, w końcu nie siedzę w cudzych głowach, kto wie?

Nie personalia są jednak jest istotą rzeczy, a to, czy konkretne twierdzenia jest prawdziwe, czy nie, zgodnie z logiką.

Wyraz: pracodawca oznacza kogoś, kto daje pracę. Ale co to takiego jest praca? Praca w znaczeniu fizycznym to siła razy przesunięcie, co wyraża się wzorem: W=FxS. Słownik języka polskiego z kolei określa ją jako działalność człowieka zmierzającą do zmierzająca do wytworzenia określonych dóbr co pozwala otrzymywać stosowne wynagrodzenie pozwalające na spełnianie potrzeb życiowych. Oznacza to, że pracę wykonuje pracownik, a więc w pewnym sensie ją daje, ale to dotyczyłoby raczej wolontariatu. Pracownik podejmując taką działalność wykonuje pracę, czyli jest tu stroną aktywną. Nie jest więc pracobiorcą, czyli tym, który bierze pracę, gdyż określenie „branie” ma znaczenie pasywne, aktywnym bowiem jest ten, który daje, a nie ten, który bierze. Krótko mówiąc pracownik jest bardziej pracodawcą niż pracobiorcą.

Idąc dalej tym tokiem rozumowania należałoby przyjąć, że pracodawca (w potocznym znaczeniu) daje zatrudnionemu pracownikowi pracę, a tak przecież nie jest. Stwarza stanowisko pracy, ale wykonuje ją ktoś inny.

Co więcej, w określeniu: pracodawca, zawiera się element „daru”, czyli prezentu, czegoś, co jest aktem dobrowolnym, co można dać albo i nie, a więc jest wynikiem łaski bądź kaprysu. Z drugiej strony pracobiorca, co poruszyłem wyżej, jest tym, który ten dar przyjmuje. Taki to obraz obydwa omawiane określenia tworzą, zarówno na płaszczyźnie świadomości (o ile ktoś się nad tym zastanowi), ale i podświadomości. To stwarza od razu postawę podległą, niejako gorszą pozycję pracownika już w punkcie wyjścia.

A przecież, zgodnie z literą prawa, i zatrudniający i zatrudniany (przecież takie określenia lepiej pasują i są bliższe prawdy niż praco-biorca/dawca) to dwie równorzędne strony umowy o pracę. Nikt nie jest gorszy, nikt lepszy, nikt też nikomu nie czyni łaski.

Skoro komuś przyszło do głowy zmienić znaczenie słów, co przypomina założenie włoskiego komunisty Nicoli Grausa, że wystarczy zmienić kod kulturowy zmieniając znaczenie słów aby uzyskać kontrolę nad ludźmi, to w tym szaleństwie jest metoda, a zatem nie jest to dzieło przypadku lecz zamierzonego działania.

Nie wiem w ilu obcych językach funkcjonuje taki dziwoląg słowny, bo w angielskim nie. Pracownik tam to po prostu worker, a zatrudniający to employer i tyle. Dlatego tam pozycja pracowników jest lepsza a zarobki wyższe, a Polacy zatrudniani są na gorszych warunkach, bo się na to zgadzają. A zgadzają się, bo już w podświadomości mają zakodowaną własną „gorszość”. To taka „murzyńskość” Polaków, o której mówił minister Sikorski. „Murzyńskość” polegająca m.in. na tym, że do plemion przybywali jacyś biali bwana-kubwa dając im w prezencie różne świecidełka, a w zamian dostając np. złoża minerałów.